Siedzenie w domu pozwala dostrzec tego domu pewne mankamenty. Mały metraż, mała szafa i za dużo, przede wszystkim, ubrań. Książek też jest strasznie dużo, ale tych nigdy nie będzie za dużo. Mieszkam na parterze, co najwyżej zapadnę się na niższy, przyjemnie jaskiniowy poziom.
Z tymi ubraniami to jest kłopot. Ja w zasadzie nie jestem zakupoholiczką z pensją a'la pani z PZU. A jednak nagromadziłam.
Moje odzieże podzieliłabym na kategorie :
- ja to jeszcze założę
- jak zeszczupleję
- w sklepie się podobało, a w domu przestało
- jeszcze przyda się
- komuś dam
- tak tanio, żal było nie kupić
- z archiwum x czyli zapomniane z metką
- kupione na imprezę, na której się nie było albo było w czymś innym
- noszę często i lubię.
Oczywiście ta ostatnia kategoria jest najmniej liczna i gdybym tylko dała radę pożegnać pozostałe kategorie, w szafie panowałby ład i porządek.
Jako homo faber z natury miałam zamiar wreszcie pokonać tego bławatnego smoka. Albo ja albo wiskoza !!!!
Postanowiłam wyrzucać, sprzedawać, oddawać i nie kupować...... na miłość boską. Wykonałam pierwszy krok. Ściągnęłam aplikację sprzedażową dedykowaną podobnym mojej osobie niewiastom. Przeszłam krótkie szkolenie u koleżanki. Następnie zapoznałam się z progami cenowymi, prześledziłam asortyment konkurencji i .......kupiłam stanik.
Witaj w klubie 😉 Ponoć zaczyna się moda na minimalizm.... Ale, czy ja kiedykolwiek podążam za modą.. ???
OdpowiedzUsuńA zakup do której kategorii zaliczony? Już wiadomo? 😉
Jeszcze nie, czekam ;)
OdpowiedzUsuń